Dziennik pokładowy pewnego samochodu.
Powrót do strony głównej
Tak się jakoś złożyło, że pasek klinowy zaczął piszczeć. Piszczał, piszczał, aż zamilkł. W przeciwiństwie jednak do mojej przygody z paskiem, który pękł, tym razem pasek spadł ze swojego toru i był cały, tyle, że poskręcany trochę.
W sumie się ucieszyłem, bo pasek miał za sobą pewnie z tysiąc kilometrów i wyglądał całkiem dobrze. Okazało się jednak, że nie da się go założyć! Skrócił się pewnie o centymetr czy dwa i to wystarczyło, że mój układ oparty na alternatorze z Mitsubishi nie był w stanie zapewnić mu "miejsca do pracy".
Poświęciłem 20 zł i kupiłem nowy pasek tym razem firmy Gates. Jak na razie nie jest źle.
Miałem ostatnio kłopoty ze zdrowiem (właściwie to nadal mam) i w czasie jedne z wizyt doktor spojrzała mi prosto w oczy i zapytała: "a ma Pan jakieś hobby?". Gdy wspomniałem o komputerach kobieta nadal patrzyła wyczekująco, dzieci jako hobby też słaby temat, ale gdy napomknąłęm, że mam prawie trzydziestoletni samochód i kiedyś klub całkiem prężnie się rozwijał, ale teraz siły i czasu mało to Pani dokŧór się ożywiła i powiedziła krótko: "to niech Pan znajdzie czas i siły"
Zapomniałem dodać, że jeszcze potrzebne są pieniądze :)
W 2012 roku podjąłem ważną decyzję - naprawiłem wahacz. Ważna ta decyzja jest pod tym względem, że gdybym tego nie zrobił, wisienka musiałaby skierować swoje koła na cmentarz.
Poza tym mało nią jeździłem i mało mnie kosztowała. Ale, co tam, dopóki mogę sobie na nią pozwolić, będą nią jeździł.
W podsumowaniu uwzględniłem również opłatę OC za wisienkę, która nie miała oddzielnego wpisu.
Zapraszam do lektury.