Dziennik pokładowy pewnego samochodu.
Powrót do bloga
2012-05-26
Rzadko się zdarza, że zawieszają się urządzenia/maszyny, których jedynym elektronicznym elementem (o ile dobrze pamiętam) jest przerywacz od kierunkowskazów. A jednak. Jakiś miesiąc temu zajechałem do centrum handlowego i po zgaszeniu pojazdu nie byłem w stanie go odpalić. Użyłem wszystkich znanych mi tricków i niestety, żaden nie zadziałał. "Trudno, przynajmniej będzie stała w garażu" - pomyślałem i ją tam zostawiłem.
W międzyczasie raz jeszcze do niej zajrzałem. Odkręciłem i przyczyściłem przewód łączący rozrusznik z akumulatorem (fakt, że było słychać tylko "cyk" sugeruje, że albo nie ma wystarczającego natężenia prądu, albo mamy poważniejszy problem z rozrusznikiem (sprawa akumulatora odpada)), ale i to nie odniosło skutku. W końcu poprosiłem znajomego by mi pomógł (a znajomy, dobra dusza, nie odmówił) zapalić na pych. Tutaj, jestem winny wyjaśnienia dla młodszych czytelników - kiedyś samochód można było zapalić poprzez jego popchnięcie, nawet mając szczątkowe ilości prądu w akumulatorze - nie było pana-i-władcy-nie-żyjącego-bez-prądu: komputera.
Mini Morris pociągnął wisienkę (w dodatku tyłem) i ta dosyć niechętnie, ale jednak zapaliła. Przez ten miesiąc akumulator nieco się rozładował, ale nie przeszkodziło to w jeździe.
Po dojechaniu do domu spróbowałem zapalić. Zapaliła! Czyli winny nie był przewód, ani akumulator tylko po prostu szczotki w rozruszniku się zawiesiły, a ja zapomniałem, że wisienkę też czasami trzeba stuknąć.
Komentarze zostały wyłączone.
Jeśli pragniesz podzielić się uwagami dotyczącymi tego wpisu (za co będę bardzo wdzięczny) zapraszam na stronę kontaktową.